sobota, 30 maja 2015

ROZDZIAŁ 28






- Chodźcie do salonu – oznajmiłam, wstając, jednak to nie uwolniło mnie od dziewczynek: szły obok, trzymając moje obie dłonie. Louis podążał za nami.
- Napijecie się czegoś? – spytałam, kiedy usiedli na kanapie.
- Nie, dzięki – brunet odpowiedział w ich imieniu. – Chciałem Was zabrać do restauracji na jakiś obiad albo pyszne ciastko. Ja stawiam  – powiedział chłopak ze wzrokiem utkwionym w stolik przed nim, a po chwili lekko podniósł na mnie wzrok. Chyba przeżywał nasze spotkanie tak jak ja.
- Miałyśmy być z Juss!!! – oburzyła się Daisy.
- Ale jako dodatkowa niespodzianka urodzinowa Juss pojedzie z nami – powiedział Lou, patrząc na mnie.
- Super!!! – ucieszyła się Phoebe.
- Gotowa? – Tommo obdarzył mnie lekkim uśmiechem.
- Lecę szybko się pomalować i zaraz wracam – odrzekłam i wyszłam do łazienki.
Byłam w szoku. Z tego co zrozumiałam, to jest to, że bliźniaczki mają dzisiaj urodziny. Nie wiedziałam o tym i nie miałam żadnego prezentu dla nich. Nagle przypomniały mi się ukryte w barku bombonierki, które postanowiłam im dać. Błyskawicznie zrobiłam make-up (brązowe cienie, lekkie kreski eyelinerem, tusz do rzęs i jasnoróżowy błyszczyk) i wyszedł mi on całkiem prosto. Z łazienki udałam się wprost do mojego pokoju po słodycze.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – oznajmiłam siedmiolatkom, wchodząc do salonu, po czym podarowałam im czekoladki.
- Dziękujemy – i obie przytuliły się do mnie.
- Nie musiałaś nam dawać prezentu. Dla nas najlepszym prezentem jesteś Ty – powiedziała Daisy i objęła mnie w pasie, wtulając głowę w mój brzuch.
- Ale chciałam – uśmiechnęłam się.
„Takie małe, a takie mądre” – pomyślałam. Byłam pod wrażeniem.  Przez ten czas Tomlinson stał obok i obserwował tę sytuację.
- Jedziemy? – zapytał, gdy skończyłyśmy uściski.
- Tak! – wykrzyknęły dziewczynki i wybiegły na klatkę schodową.
- Czekajcie! – Louis głośniej zwrócił się do sióstr, które były już na schodach, kiedy ja zamykałam mieszkanie.
- Ciekawe, czy z tego wszystkiego wiedzą, jak się nazywają – zaśmiał się brunet.
Nic nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się.
- Mogłeś wcześniej zadzwonić i powiedzieć mi o urodzinach Daisy i Phoebe. Wtedy przygotowałabym się lepiej – oznajmiłam, przerywając ciszę między nami, gdy schodziliśmy na dół.
- Dziewczynki i tak są przeszczęśliwe. Gdybym zadzwonił, to nie odebrałabyś telefonu. Chciałem, abyś trochę odpoczęła ode mnie – chłopak zerknął w moją stronę.
- No ale znowu tu jesteś.
- Ze względu na bliźniaczki, lecz… nie tylko.
- To jest jakiś plan?
Lou uśmiechnął się do siebie, ale odpowiedzi nie otrzymałam.
- Dziewczyny na pewno są już przy samochodzie, więc chodźmy szybciej – po słowach Tomlinson’a przyśpieszyliśmy kroku.
- Skarby, do jakiej jedziemy restauracji? – spytał Tommo sióstr, kiedy każdy zajął swoje miejsce w aucie. Ja siedziałam z przodu.
- „Sherlock Holmes” – powiedziały jednocześnie.
Brunet odpalił pojazd i ruszyliśmy. Nikt nie odzywał się, tylko radio przerywało ciszę między nami. Położyłam rękę na skrawku siedzenia i w pewnym momencie poczułam czyjś dotyk – oczywiście Louis’a. Mimo że przeszedł mnie przyjemny dreszczyk, szybko zabrałam ją i z powrotem umieściłam na swoich udach, obrzucając przy tym chłopaka poważnym, złowrogim spojrzeniem. Tomlinson’a wzrok był skierowany na mnie, ale po chwili chłopak ponownie bacznie obserwował drogę, a ja patrzyłam się w okno.
- Byłaś kiedyś w „Sherlock’u”, Juss? – zapytał Lou.
- Nie – odrzekłam, nie odwracając się w jego stronę.
- Dają tam naprawdę dobre jedzenie – kontynuował dalej.
- Nie wiem, bo nigdy tam nie jadłam – odpowiedziałam stanowczo, akcentując każde słowo.
- To dzisiaj spróbujesz.
Na samą myśl o restauracyjnym jedzeniu mój żołądek robił fikołka. Dość dawno jadłam coś porządnego. Czasami miałam na to ochotę, ale zaraz przypominał mi się mój cel i odmawiałam sobie sytego posiłku.
- Już jesteśmy – rozległ się głos bruneta, gaszącego auto.
Wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się do budynku, znajdującego się przed nami. 
Gdy weszliśmy do środka, zrobiło mi się dziwnie pod wpływem zapachu smażonych potraw.
- Tam jest fajne miejsce – powiedział Tommo, wskazując na stolik pod ścianą.
Kiedy Louis poszedł po karty z daniami, ja z dziewczynkami zajęłyśmy swoje miejsca przy kwadratowym stoliku. One siedziały po moich obu stronach, więc brunetowi przypadło krzesełko naprzeciwko mnie.
- Proszę – Lou podał nam karty. – Ale mam piękny widok przed sobą – chłopak wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu, na co ja pod stolikiem kopnęłam go w nogę. Widać było, że trema do opuściła. Tomlinson tylko puścił mi oczko, po czym zaczęliśmy przeglądać dania. Nie miałam zamiaru tam jeść. Przewróciłam tylko parę kartek i odłożyłam spis na bok.
- Wybrane? Co bierzecie? – zadał pytanie chłopak.
- My chcemy naleśniki z sosem czekoladowym – oznajmiła Daisy, która wcześniej ustaliła z Phoebe, co będą jadły.
- Ok. A Ty Juss?
- Yyy… Ja nic. Dziękuję. Wezmę tylko wodę – wysiliłam się na słaby uśmiech.

Witajcie! Jakoś słabo ostatnio było z Waszymi opiniami, ale mam nadzieję, że to tylko chwilowe :) Jak rozdział? Podoba się? Czy uważacie, że coś się wydarzy ciekawego? Reszty dowiecie się w następnym tygodniu.
UWAGA! Jeśli będziecie ładnie komentować, to w przyszłym tygodniu pojawią się dwa rozdziały ze względu czterech dni wolnych :) BUZIAKI :*** Do następnego ;) 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
TWÓJ KOMENTARZ=CORAZ WIĘKSZA MOTYWACJA

piątek, 22 maja 2015

ROZDZIAŁ 27



* 2 dni później *

    Zgasiłem samochód przed moim domem w Doncaster i po chwili wszedłem do środka. Przypomniały mi się tamte dni spędzone z Juss w tym miejscu. Ponownie ogarnął mnie żal. Zaglądnąłem do kuchni , ale nikogo tam nie było, więc postanowiłem zajrzeć do salonu. Wybór był trafiony, ponieważ mama z Dan'em oglądali telewizję, pijąc poranną kawę. 
- Hej - powiedziałem cicho, czym spowodowałem, że ich wzrok skierował się na mnie.
Oparłem się o futrynę i patrzyłem się w podłogę. 
- Chodź, Lou, ze mną - oznajmiła moja rodzicielka, wstając, po czym objęła mnie za ramię, zaprowadziła do kuchni i zamknęła drzwi. Ruchem ręki wskazała ne krzesło, więc usiadłem tam, a po chwili sama zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Złączyłem palce i położyłem ręce na stole.
- Kochasz ją, tak? - zapytała.
Pokiwałem twierdząco ze wzrokiem wbitym w powierzchnię stołu.
- I zraniłeś ją, a teraz nie wiesz, jak to naprawić? - kontynuowała dalej moja mama.
- Skąd Ty to wiesz? - zdziwiłem się.
Nie musiałem jej niczego wyjaśniać, bo zazwyczaj sama wiedziała, co mnie trapi.
- Matczyna intuicja - rodzicielka zaśmiała się. - Daj jej trochę czasu. Jak to mówią: czas leczy rany.
- Jeżeli przestanę i nią walczyć, to pomyśli, że wcale mi na niej nie zależy.
Kobieta objęła moje dłonie swoimi.
- Nieprawda. Z tego co się domyślam, to Ty i tak dałeś jej dużo znaków, że darzysz ją uczuciem. Widziałam przecież, jak na nią wtedy patrzyłeś - mama uśmiechnęła się, na co ja lekko zrobiłem to samo.
- Zamierzam dzisiaj zabrać Daisy i Phoebe do Londynu, a potem zawieść je do Juss - zdradziłem mamie swój plan. 
- One bardzo się ucieszą. Dziewczynki prawie cały czas pytają się o Ciebie i o nią. Prezent trafiony. A kiedy zamierzasz mi je zwrócić? - zapytała kobieta ze śmiechem. 
- Jeszcze dziś - zaśmiałem się.
- Kochanie, wszystko się ułoży, zobaczysz - rodzicielka pogładziła zewnętrzną stroną dłoni mój policzek. - Po raz pierwszy widzę, jak bardzo zależy ci na Justine i jak bardzo cierpisz, zraniwszy ją. Dziecko kochane, martwię się o Ciebie, bo strasznie zmizerniałeś.
- Gdybyś zobaczyła Juss...
- Dzieci, nie niszczcie tej miłości, bo widzicie, jak na tym wychodzicie. Louis'ku, będzie dobrze - po wstaniu mamy z krzesła, dostałem od niej buziaka w policzek. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. Łyknę tylko wody i zmykam na górę. Mamuś, naprawdę Ci dziękuję za wszystko - po czym przytuliłem ją bardzo mocno. 

* 2 godziny później *

Leżałem na łóżku i od dłuższego czasu wpatrywałem się w zdjęcie Juss, które zrobiłem jej podczas spaceru po mieście. Na fotografii dziewczyna idzie po murku i udaje, łapie równowagę, a wiatr przy tym lekko rozwiewa jej włosy do tyłu. Nagle do mojego pokoju weszła Daisy. Szybko odłożyłem zdjęcie na bok i powiedziałem:
- Wcześniej się puka do drzwi.
- Ok, wchodzę jeszcze raz.
Uśmiechnąłem się do siebie, a po chwili moja siostra ponownie znalazła się w moim pokoju, a dokładniej siedziała koło mnie na łóżku. 
- Louis... - zaczęła Daisy.
- Słucham Cię - poprawiłem poduszkę pod plecami, zmieniając pozycję na siedzącą.
- Kiedy Juss do nas przyjedzie? - spytała, bawiąc się swoimi palcami.
Zrobiło mi się szkoda małej.
- Nie wiem... - i przytuliłem ją do siebie. - Tęsknisz za nią?
- Bardzo. Phoebe też. Dlaczego nie wiesz, czy Juss do nas przyjedzie? - dopytywała się.
- Juss... - wziąłem głeboki oddech - ona... obraziła się na mnie - wyjaśniłem jej łatwiejsza wersję.
- Oh Louis! Jaki Ty jesteś głupi! - Daisy pacnęła się ręką w czoło.
- Wiem - lekko uśmiechnąłem się, gdyż zachowanie dziewczynki rozśmieszyło mnie. - A co byście powiedziały, gdybym Was dzisiaj zabrał do Juss? Taki prezent urodzinowy.
- Naprawdę? - oczy małej zaszkliły się. - TAK! TAK! TAK! Biegnę powiedzieć to Phoebe! - i już jej nie było.
Wstałem z łóżka i bez celu zacząłem chodzić po pokoju, ale po chwili zakręciło mi się w głowie. Skierowałem swoje kroki na balkon. Oparłem się o barierkę i głęboko nabrałem świeżego powietrza do płuc. Moja siostra miała rację: jestem głupi. Usłyszałem radosne krzyki bliźniaczek - oznaczało to, że wpadły w furię z radości i chcą jak najszybciej jechać do Justine.

* perspektywa Juss, 1,5 godziny później *

Przebrawszy się, kończyłam suszyć włosy, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nikogo nie zapraszałam na dzisiaj ani nic. Poprawiłam jeszcze bluzkę i przeczesałam ręką włosy, po czym otworzyłam.
- Juss!!! - krzyknęły dwie małe dziewczynki, rzucając się na mnie. Myślałam, ze zaraz przewrócą moją osobę. Kucnęłam przed nimi i mocno je przytuliłam. Nie spodziewałam się takiej wizyty.
- Juss, stęskniłam się za Tobą - powiedziała za Phoebe, oplatając moją szyję swoimi małymi rączkami.
- Ja też - dodała Daisy, przytulając swoją głowę do mojej. 
- Ja za Wami też - i jeszcze bardziej wtuliłam je w siebie. 
- Czyli nas kochasz, prawda? Bo my Ciebie bardzo kochamy. 
- Kocham Was - zaśmiałam się. 
- Louis, wejdź do środka - siedmiolatka zwróciła się do bruneta. 
Spojrzałam w jego stronę. Chłopak stał w progu, oparty prawą ręką o futrynę, i co chwilę zerkał na mnie i na bliźniaczki.
- Mogę? - zapytał się mnie, a jego wzrok na dłużej utkwił w mojej osobie.
- Chyba nie będziesz stał cały czas w drzwiach - lekko uśmiechnęłam się.
Chłopak uczynił to samo, wchodząc do pomieszczenia.

-----------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie! Nie będę długo rozwodzić się, więc napisze krótko, zwięźle i na temat. Jak rozdział? Mam nadzieję, że wyszedł :) Bardzo Wam dziękuję za wszystko i do następnej notki :* Czytajcie i komentujcie ;) Pozdrawiam ♥ ILY ♥

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
TWÓJ KOMENTARZ=CORAZ WIĘKSZA MOTYWACJA

piątek, 15 maja 2015

ROZDZIAŁ 26





*perspektywa Louis’a, 2 tygodnie później*

    Mimo tylu moich starań, Justine nadal miała do mnie ogromny żal. Dzisiaj widziałem ją na mieście i była coraz chudsza. Potem pojechałem do niej, ale nic sensownego z tego nie wyszło. Postanowiłem dać jej trochę odpoczynku ode mnie. Kiedy wszedłem do domu, zobaczyłem siedzących w salonie chłopaków, którzy objadali się popcornem oraz jakimiś ciastkami. Rzuciłem im krótkie: „Hej!”, po czym udałem się do kuchni po wodę. Gdy ponownie dołączyłem do reszty zespołu, opadłem na fotel, głowę położyłem na oparciu, głośno przy tym wzdychając. Czułem spojrzenia chłopców na sobie.
- Louis… co Ci jest? – zaczął nieśmiało Harry.
- Nic – odburknąłem, upijając ciecz z butelki. – Zayn, masz papierosa? – zwróciłem się do mulata.
- Mam, ale Ty przecież rzuciłeś palenie rok temu – zdziwił się.
- Wiem – i wyciągnąłem to świństwo z paczki, którą podał mi Malik.
Zacząłem obracać papierosa raz w jedną, raz w drugą stronę. Chłopaki śledzili każdy mój ruch, czułem to. Wstałem i udałem się na balkon, gdzie mogłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie minęło może 5 minut, kiedy koło mnie pojawił się Liam.
- Tommo, wszystko w porządku? – zapytał.
Odwróciłem się do niego przodem, opierając swoje ciało o barierkę. W salonie telewizor był zgaszony i nikogo już nie było.
- Nie – odpowiedziałem krótko, po czym zapaliłem świństwo. Mimo że rzuciłem palenie rok temu, zawsze nosiłem w kieszeni zapalniczkę, aby oszukać mój rozum, że są to papierosy.
- Chodzi o Juss? – dopytywał się brunet.
- Tak – i zaciągnąłem się.

Zacząłem silnie kaszleć, ale mimo tego nabierałem nikotyny do płuc jeszcze więcej.
- O co poszło? – Payne chciał się dowiedzieć czegoś więcej.
Nie odpowiedziałem na jego pytanie, tylko ponownie zaciągnąłem się.
- Wyrzuć to gówno! – zdenerwował się i wyrwał mi, a następnie zgasił i wyrzucił papierosa. – Ostatnio mało z nami rozmawiasz, mało jesz! Powiesz wreszcie o co chodzi?!
- Jeżeli Juss będzie chudła, to ja razem z nią.
- Widziałem ją niedawno. Jest strasznie chuda i marnie wygląda – stwierdził Li. – Wiesz, jaki może być tego powód?
- To przeze mnie i przez Eleanor! Liam, ja naprawdę mam już dość Calder i nie wiem, jak ją odczepić od siebie! Mało tego, nachodzi Juss i gada jej nie wiadomo co, a ona w to prawdopodobnie wierzy! Przez nią moje relacje z Juss są takie jak w tej chwili – wyznałem, a potem zacząłem opowiadać Daddy’emu moją wymianę zdań z dziewczynami, która miała miejsce tutaj w domu, a następnie wydarzenia ze szpitala. Chłopak słuchał uważnie przez cały czas, nie przerywając mi ani słowem.
- Ja naprawdę kocham Juss. Nawet kiedyś do El nie czułem tego, co do niej. Proszę, pomóż mi! – kończąc, rozpłakałem się, co wcale nie pasowało do chłopaka. Jednak moje emocje i uczucia okazały się być silniejsze od mojej postawy twardziela.
- Powiedziałeś jej o swoich uczuciach?
- Tak wprost to jeszcze nie – popatrzyłem się na Liam’a, pociągając nosem – ale zawsze staram się coś wspomnąć o tym.
- Hmmm… Dobre i to. Wiesz może, czy są takie osoby, które Juss lubi? – pytanie zadane przez Payne’a uważałem za trochę dziwne. Popatrzyłem się na niego jak na głupka.
- Chcę Ci pomóc – wyjaśnił.
- Zdaje mi się, że polubiła moje siostry. W szczególności Daisy i Phoebe. Co masz na myśli?
- Spróbuj zawieść dziewczynki do niej. Na przykład z okazji urodzin. Kiedy one je mają?
- Czekaj… - podrapałem się w podbródek. – O kurde! Pojutrze! Na śmierć zapomniałem o ich urodzinach! – złapałem się za czoło.
- To świetnie się składa! – Li klasnął w dłonie. – Jeżeli Daisy i Phoebe przepadają za Justine, to zrobisz im niezłą niespodziankę, zawożąc je do niej – Payne uśmiechnął się.
- No w sumie… Przyznaję Ci rację. Dziękuję Liam – przytuliłem bruneta po bratersku, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech, którego ostatnio brakowało. – Trochę mi ulżyło. Musiałem o tym komuś powiedzieć.
- To dobrze. Nie wolno dusić problemów w sobie, pamiętaj. Kochasz Juss, więc walcz o nią i nie poddawaj się!
- Nie wiem dlaczego, ale zawsze Wam ulegam.
Daddy nic nie odpowiedział, tylko zaśmiał się. Wchodząc na górę, natknąłem się na Harry’ego.
- Lou, już lepiej? – zapytał.
- Tak. O wiele lepiej – i z łobuzerskim uśmiechem poczochrałem jego loczki.
Styles obdarzył mnie uśmiechem i zbiegł na dół. O dziwo, nie wściekał się tak jak zawsze, gdy ktoś dotykał jego włosów, oczywiście wykluczając dziewczyny, które mu się podobają. „Walcz o nią i nie poddawaj się!” – wciąż w głowie brzmiały słowa Liam’a i Veronici. Tak ja mówią, tak zrobię!

Hey, hi hello! Witajcie! I jak rozdzialik? Inny pomysł nie przyszedł mi do głowy, więc musicie się zadowolić tym :) Co o tym sądzicie? Wasze opinie piszcie w komentarzach. 
PS Chcę już wakacje!!! Do następnej notki i kocham Was!!! <3

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
TWÓJ KOMENTARZ=CORAZ WIĘKSZA MOTYWACJA

piątek, 8 maja 2015

ROZDZIAŁ 25



     Oparłem łokcie na kolanach, a palce wplotłem we włosy. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, co robić. Kiedy zastanawiałem się nad tym wszystkim, usłyszałem czyjś szybszy bieg. Odwróciłem głowę w prawą stronę. Była to Veronica z Niall'em. Blondyn ledwo nadążał za nią.
- Louis, gdzi... gdzie jest Juss? - zapytała zziajana.
- Na badaniach.
- Lepiej z nią czy gorzej? - dopytał się Horan.
- Juss... jest... na... pograniczu... wygłodzenia, wycieńczenia i anemii - oznajmiłem im łamiącym się głosem. - To przeze mnie!
Blondynka, która do tej pory stała, natychmiastowo usiadła. Była w szoku tak jak ja i Niall. Dziewczyna przeczesała ręką włosy ze zdenerwowania, mówiąc przy tym, że wiedziała, że tak się skończy to "cudowanie" Juss. Blondas, widząc w jakim stanie jest jego dziewczyna, zajął miejsce obok niej, po czym przytulił ją mocno i raz po raz całował w czubek głowy. 
- Lou, to nie jest Twoja wina - Nialler starał się jakoś uspokoić całą tę sytuację.
- Jak nie moja?! Gdybym wtedy nie powiedział tych głupich paru słów, wszystko byłoby dobrze! - wstając, podniosłem głos. Splotłem dłonie na karku i chodziłem w kółko po korytarzu.
- Louis, czas nie stoi w miejscu tylko pędzi dalej. Trudno, co się stało to się nie odstanie. Może rzeczywiście Juss załamała się przez Ciebie, ale Ty musisz jej pokazać, jak bardzo Ci na niej zależy. No bo ją kochasz, tak? - powiedziała Vera, która w końcu odzyskała głos.
- Bardzo.
- Więc walcz o nią i nie poddawaj się! Justine jest taka osobą, która wybacza, ale wcześniej ogarnia ją żal, przykrość, rozpacz... Ale nie wszystko stracone, Loui - kontynuowała dalej Blackie.
Szczerze, po tych słowach nabrałem siły i otuchy na najbliższą przyszłość. Zrobiło mi się lepiej.
- Dziękuję, Verciu. Nie wiem, co zrobiłbym bez Was. Naprawdę, dziękuję jeszcze raz. - oznajmiłem.
Zauważyłem świeczki w oczach Thirlwall i uśmiech na jej i Nialler'a twarzy. Podszedłem do nich i przytuliłem każdego z osobna.
- Niall, ale Ty masz szczęście być z taką dziewczyną ja Veronica - wypaliłem z uśmiechem.
- Ej, ej, ej! Ona jest moja! Ale dzięki - Horan pocałował blondynkę.
- Tommo, a Ty będziesz miał jeszcze większe szczęście, będąc z Juss - uśmiechnęła się Vera.
- Wiem. Tak na mądry rozum to podziękowania należą się Stan'owi. To dzięki niemu ją poznałem.
- Ej, tylko nie wspominaj tego głupiego palanta - zaśmiał się Niall, a my razem z nim.

* tydzień później, perspektywa Juss * 

Przez ten wypadek i pobyt w szpitalu zrozumiałam, że wokół siebie mam naprawdę prawdziwych przyjaciół, którzy odwiedzali mnie i wspierali w każdej chwili. Poznałam także Perrie i Sophie: dziewczyny Zayn'a i Liam'a. One są przesympatyczne. Kiedy tylko mogły, przychodziły do mnie razem z chłopcami. Nie brakowało również Veronici i Niall'a, ale najwięcej i najdłużej z nich wszystkich przebywał ze mną Louis. Dużo rozmawialiśmy, a także śmialiśmy się ze sobą, że już mogłam mu przebaczyć tamto zachowanie i tamte słowa. Do czasu. Ostatniego dnia przez szybę z sali, skierowaną na korytarz, zobaczyłam Eleanor, rozmawiającą z pielęgniarką! Z wrażenia przetarłam oczy, aby upewnić się czy to nie są zwidy. Ale nie. Ona tam była naprawdę! Co tu robiła?! Nie miałam zielonego pojęcia i w duchu miałam cichą nadzieję, że do mnie nie przyjdzie. Nagle w drzwiach ukazała mi się jej postać, a po chwili była już koło mojego łóżka. Myśli jednak zawodzą. Chciałam, aby to był zły sen, z którego mogłabym się obudzić. Niestety nie.
- Hejj Juss - powiedziała udawanym, słodkim głosem.
- Cześć - wydukałam, gdyż z tego wszystkiego coś ścisnęło mi gardło; czułam w przełyku wielką kluchę.
Trochę bałam się tej dziewczyny, sama nie wiem dlaczego. Bardziej zacisnęłam kołdrę w moich dłoniach.
- Nie bój się mnie. Przecież nic Ci nie zrobię - uśmiechnęła się do mnie sztucznie. - Chciałam Ci powiedzieć tylko jedno: nie rób sobie nadziei. Louis kocha tylko mnie, a nie Ciebie. My nadal się spotykamy - po tych słowach wyszła, ale na korytarzu napotkała Tomlinson'a. 
Widziałam, jak brunet coś do niej mówi, machając przy tym energicznie rękoma. Chyba był zły, jednak El złapała go za policzki i mocno pocałowała, a potem spojrzała w moją stronę z szyderczym uśmiechem. Chłopak również skierował swój wzrok tam gdzie jego była ukochana. Szybko odwróciłam głowę w przeciwną stronę, a po moich policzkach zaczęły spływać strugi łez. Moje przeczucia się spełniły: Louis kocha Eleanor, sama mi o tym powiedziała. A jeśli ona to robi tylko dlatego, żeby mi dopiec, że przeze mnie nie będzie już taka sławna? Nie wiem. Po zachowaniu Lou zbytnio nie widać, żeby darzył ją uczuciem.
- Eleanor! Jesteś nienormalna! - w całym pomieszczeniu rozległ się głos bruneta, który po chwili był obok mnie. Tommo kucnął przy łóżku i złapał mnie za rękę.
- Juss, skarbie, ja jej naprawdę nie kocham! Nie miałem pojęcia, ze ona mnie pocałuje - zaczął się tłumaczyć, głaszcząc mnie po ramieniu.
- Louis... ja nie wiem, co o tym myśleć. Mam Ci wierzyć czy nie? To mnie już przerosło. Najlepiej zostaw mnie w spokoju - oznajmiłam z ogromnym bólem serca, odwróciwszy się i patrząc w jego cudowne, niebieskie oczy. 
- Słonko, proszę Cię. Też mam jej dość, uwierz mi.
- Specjalnie kazałeś Elce tu przyjść, abym dowiedziała się o Was.
- Ja nawet nie wiem, po co ona tu przyszła i skąd wie, że tu przebywam z Tobą! Musisz mi uwierzyć! Proszę, skarbku - nalegał dalej chłopak, a jego oczy zaczynały "błyszczeć".
- Mam nie robić sobie nadziei, więc przestaję - upierałam się. 
- Kto Ci to powiedział?!
- Elka - powiedziałam spokojnie.
- I co Ci jeszcze nagadała?!
- Że ją kochasz i że spotykacie się.
- Jakaś wariatka! To wszystko jest nieprawda! Ona podobno coś kręci ze Stan'em. Uwierzyłaś jej w to?! - Louis bardzo zdenerwował się.
- Mam inne wyjście? Na każdym kroku udowadnia mi to.
- ONA udowadnia swoje wariactwo, a JA staram się udowodnić pewnej osobie, że jest dla mnie najważniejsza na świecie - po tych słowach Tomlinson popatrzył mi głęboko w oczy.
- Jeżeli kocha Stan'a, to dlaczego wpycha się do Ciebie? Tego najbardziej nie mogę zrozumieć.
- Pewnie jest wściekła, że przeze mnie nie będzie sławna albo dlatego że nie będzie miała bogatego chłopaka, z którego mogłaby wyciskać kasę - wyrzucił z siebie Tommo. 
- Dziękuję Ci za Twoją obecność i Twoje wsparcie przez te wszystkie dni, ale idź już. Chcę zostać sama - i ponownie poczułam łzy napływające do moich oczu.
- Juss... - brunet jęknął, mocniej zaciskając moją dłoń w swojej.
- Idź - i kiedy chłopak opuścił salę, pozwoliłam im wypłynąć na zewnątrz.

-----------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie Wy moje Misiaczki kochane! Jak rozdzialik? Tak jak mówiłam wcześniej, to już jest koniec wydarzeń w szpitalu. Pokićkało się, nie? No niestety, nie pogodzili się. Jakie są Wasze wrażenia, odczucia? Czytajcie i komentujcie! :) Pozdrawiam i do następnego! :*** KOCHAM ♥♥♥♥♥

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
TWÓJ KOMENTARZ=CORAZ WIĘKSZA MOTYWACJA

sobota, 2 maja 2015

ROZDZIAŁ 24





* 15 minut później *

    Lekarze zabrali Juss do karetki, a ja podążyłem za nimi. Ratownicy trzymali ręce i nogi dziewczyny w górze, aby natleniona krew mogła dotrzeć do jej mózgu. Brunetka leżała jak cień; była bardzo blada. Veronica miała rację – Juss nie wyglądała tak jak wcześniej. To wszystko przeze mnie! 
- Czy ona przeżyje? Stało się coś poważnego? – spytałem załamany lekarzy. 
Stan stał gdzieś niedaleko z owiniętym już nosem. Mówił, że ją kocha, ale nawet nie przyszedł i o nic się nie zapytał! Co za łajdak! 
- Utrata przytomności na skutek uderzenia, ale dziewczyna przeżyje. 
- Ale… jakiś wstrząs mózgu czy nic z tych rzeczy? 
- Raczej nie, lecz musimy ją zabrać do szpitala. A panu co się stało? – zapytał i wskazał na moje brwi. 
- Yyy… Nic takiego – lekko speszyłem się. 
- Zaraz panu to opatrzymy – wyjaśnił doktor. 
- Mogę jechać z Wami? Ja muszę być przy niej! – złapałem Willson za zimną i drobną dłoń. 
- Oczywiście – po czym karetka ruszyła na sygnale. 
Przez całą drogę gładziłem Justine po włosach, ale dziewczyna wciąż była nieprzytomna. Gdy dotarliśmy na miejsce, brunetka szybko została przewieziona na salę. Chciałem tam wejść, ale nie pozwolili mi. Chodziłem po korytarzu z jednego końca na drugi, nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie. Nagle przypomniałem sobie, że zostawiłem samochód przed siłownią. Nie mogłem tam teraz wrócić, be teraz Juss i jej zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Zadzwoniłem do Harry’ego.  

H: Słucham? 
L: Hazza, przyjechałbyś po mój samochód? Stoi przed siłownią na Worldstreet. 
H: No ok. A Ty gdzie jesteś? 
L: W szpitalu. 
H: Co?! Jak to w szpitalu?! 
L: Przyjechałem tam z Juss. Resztę opowiem Wam później. 
H: Dobra. A gdzie masz kluczyki? 
L: Ze sobą. 
H: To wezmę Liam’a i przyjedziemy do Ciebie, a potem wezmę Twoje autko. 
L: Dzięki loczek. Muszę kończyć, bo lekarz wyszedł z sali. Na razie / rozłączyłem się. 

Szybkim krokiem podszedłem do mężczyzny. 
- Wszystko w porządku z panną Willson? – spytałem. 
- Tak. To tylko mocniejsze uderzenie, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło - wyjaśnił mi doktor. 
- Mógłbym się z nią zobaczyć? 
- Niestety, nie możemy nikogo wpuszczać. 
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne - nalegałem. 
- A czy pan jest kimś z rodziny pacjentki? 
- Jestem jej chłopakiem – odpowiedziałem bez zastanowienia. 
- Chwileczkę, proszę poczekać – oznajmił i zwrócił się do pielęgniarki – Mrs Katie, gdy pani skończy, to prosiłbym o opuszczenie sali. 
- Dobrze – usłyszałem kobiecy głos. 
Byłem przeszczęśliwy. 
- Dziękuję – po czym uśmiechnąłem się do lekarza.


* perspektywa Juss *


Miałam całą obolałą głowę i dość tego szumu oraz krzątaniny tych wszystkich lekarzy. Ciągle dopytywali się mnie o moje samopoczucie. Jakby tego było mało, musiałam mieć podłączone jakieś kroplówki, sama nie wiem po co.

- Widzę, że pani chłopak nie może bez pani wytrzymać. Strasznie niecierpliwy jest – zaśmiała się pielęgniarka.

- Mój chłopak?! – zdziwiłam się. – Przecież ja nie mam chłopaka.

- Jak to pani nie ma? Pewnie ma, tylko przez wypadek pani nie pamięta – odpowiedziała z uśmiechem.

Po chwili w drzwiach zobaczyłam Louis’a.

- Już nie przeszkadzam. Pana dziewczyna jest przemiłą pacjentką – oznajmiła uśmiechnięta brunetowi, wychodząc.

Tommo uśmiechnął się.

- Hej. Jak się czujesz? – zapytał niepewnie.

- Dobrze. Możesz mi wytłumaczyć, o co chodzi z tym „chłopakiem”?

- Powiedziałem im, że jestem Twoim chłopakiem.

- Oszalałeś do reszty – stwierdziłam.

- Nie – Lou uśmiechnął się słodko. – Inaczej nie wpuściliby mnie do Ciebie.

Nie mogłam dłużej utrzymać powagi, ponieważ przez Tomlinson’a i jego minę zaczęłam się śmiać.

- Widzę, że przeze mnie oberwałeś w brwi – powiedziałam po chwili.

- To nie Twoja mina i nawet nie myśl o tym!

- O, Harry – zdziwiona ucieszyłam się i odmachałam uśmiechającemu się loczkowi. Obok stał Liam z dziewczyną.

- Przepraszam bardzo, ale teraz pacjentka musi jechać na dodatkowe badania – oznajmiła pielęgniarka, wchodząc do pomieszczenia.

- Już uciekam. Jeszcze wpadnę do Ciebie – brunet pocałował mnie w policzek, po czym odszedł.



* perspektywa Louis’a *

- Hej Wam! – przywitałem część moich przyjaciół, a następnie przytuliłem się z każdym. 
- Tommo, co Ci w brwi? – zapytał Payne. 
- Pobiłem się ze Stanem. 
Na twarzy Sophie zauważyłem przerażenie. Po chwili wydusiła z siebie: 
- O co? 
- Zapytaj raczej o kogo – Styles uświadomił ją. – To oczywiste, że o Juss, prawda? 
Pokiwałem twierdząco głową. 
- Lou, dasz mi kluczyki od samochodu? 
- Tak, tak. Przepraszam, zapomniałem – pacnąłem się ręką w czoło i podałem Harry’emu wspomnianą rzecz. 
- Przepraszam, że wszedłem Wam na głowę, ale przyjacielowi trzeba pomóc – zwrócił się lokers do Liam’a i Sophie. 
- My i tak mieliśmy przejeżdżać tędy i koło siłowni, więc żaden problem – Daddy uśmiechnął się. 
- Liaś, jedziemy już? – spytała Smith. 
- Tak, już. Trzymaj się stary. Narka. Pozdrów od nas Juss i powiedz jej, że wpadniemy jeszcze ją odwiedzić – krzyknął Li na odchodne. 
- I ucałuj ją! - dorzucił Hazza, poruszając zabawnie brwiami. 
- Dzięki, na razie - uśmiechnąłem się. 
Jak to dobrze mieć kogoś, na kim zawsze można polegać i nigdy nie odwróci się od Ciebie. 
- Proszę pana - usłyszałem czyjś i odwróciłem się. Był to lekarz. 
- Słucham? Coś się stało?  
- Ja w sprawie pani Justine Willson. Pan jest jej chłopakiem, dlatego stwierdziliśmy, że pan musi o tym wiedzieć  - po tych słowach przeraziłem się. 
- Coś nie tak z Juss?! 
- Zrobiliśmy jej jeszcze dodatkowe badania, które wykazały, że… - mężczyzna w białym fartuchu wziął głęboki oddech – że pańska dziewczyna jest w granicach wygłodzenia, wycieńczenia i braku siły. Stwierdziliśmy u niej także początki anemii – gdy to usłyszałem, natychmiastowo usiadłem na krzesło. Czułem, że zaraz zemdleję z tego wszystkiego. Nie mieściło mi się to w głowie! 
- Prosiłbym pana, aby pan ją pilnował z jedzeniem, bo to, co ona robi, do dobrego nie prowadzi – kontynuował dalej doktor. 
- T…tak, dobrze. Dziękuję – odpowiedziałem z dużym wysiłkiem, gdyż po tej wiadomości sam nie miałem siły. 

----------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie w drugim rozdziale podczas tego weekendu! :) Jak majówka Wam leci? Mam nadzieję, że wszystko w porządku :) U mnie dobrze, ale przeraża mnie myśl o szkole ;) Ale lepiej zostawmy szkołę w spokoju ;) Jak wrażenia po rozdziale? Podoba się? Myślę, że to, co napisałam pod tamtym rozdziałem sprawdziło się :) Zdradzę Wam, że w następnym rozdziale zakończą się wydarzenia w szpitalu. Dziękuję z całego serca za komentarze :* ♥ Nawet nie wiecie, jaką mam z nich motywację i radochę, że ktoś w ogóle chce czytać moje opowiadanie :) Do następnej notki :) Kocham Was!!! ♥♥♥♥♥ :****

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
TWÓJ KOMENTARZ=CORAZ WIĘKSZA MOTYWACJA